Jak nie macie pomysłów na weekend, to polecam wypad do Szwajcarii Saksońskiej. To niecałe 300 km z Wrocławia.
Jedną z pierwszych atrakcji okolicy jest pałac na wodzie w Moritzburgu. Oczywiście wybudowany przez saskiego monarchę i króla Polski Agusta II Mocnego. Władca ten był dobroczyńcą Saksonii, choć nasz kraj doprowadził do ruiny. Rozpasanie szlachty osłabiło Rzeczpospolitą na tyle skutecznie, że kolejni elekcyjni królowie byli nie władcami a jedynie zakładnikami szlacheckich przywilejów. Wszelkie próby reform było torpedowane przez przekupionych posłów krzyczących Liberum veto.
Zanim dotarliśmy do Drezna nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności odbicia do Miśni, słynnej z fabryki porcelany. Na wzgórzu można podziwiać zamek, a i przechadzka przytulnymi uliczkami pośród kolorowych kamienic to czysta przyjemność.
Fabryka mieści się kilkaset metrów od centrum. W muzeum znajdują się niezliczone ilości ozdobnej porcelany, nie tylko miśnieńskiej. Bardzo ciekawie pokazane są też etapy produkcji porcelany w części warsztatowej. Procesy lepienia, kształtowania czy zdobienia prezentują rzemieślnicy w oddzielnych pomieszczeniach.
Niestety ceny miśnieńskich wyrobów są bardzo wysokie, zwykły naparstek kosztuje ok. 40 EU. Po wizycie w warsztatach przekonaliśmy się skąd te ceny. Cały proces produkcji porcelany jest wykonywany ręcznie, to nie masowa produkcja z Chin.
W drodze powrotnej trafiliśmy na festyn z kiełbaskami po 1 EU, domowym ciastem i zabawami. Fajnie i smacznie…
Stolica Saksonii została doszczętnie zniszczona podczas II wojny światowej podczas bombardowań przez brytyjskie lotnictwo. Miasto, zwłaszcza po zjednoczeniu Niemiec, zaczęło się jednak odbudowywać odzyskując powoli dawny charakter. Warto choć na chwilę zajrzeć na wewnętrzny dziedziniec pałacu Zwinger, gdzie nad wejściem August II Mocny kazał umieścić koronę Polski. Najciekawszy widok na miasto rozciąga się z mostu Augusta nad Łabą. Nadbrzeże to popularne miejsce spacerów i pikników drezneńczyków.
Karol May, który urodził się niedaleko Drezna w Radebeul natchniony skałami Szwajcarii Saksońskiej stworzył powieści o Dzikim Zachodzie mimo, że nie był w USA to jednak skały w okolicach Bastei przypominały mu znane z opisów amerykańskie Góry Skaliste. Niezwykłe formacje skalne były naszym głównym celem, choć dotarliśmy tam dopiero pod wieczór gdyż kilka dróg dojazdowych było po prostu zamkniętych i musieliśmy na własną rękę szukać kilkunastokilometrowych objazdów, bo w całej okolicy snuje się Łaba, nad którą mostów jak na lekarstwo.
Oprócz skał w Bastei ze słynnym mostem, warto zobaczyć twierdzę Konigstein, zamek i miasteczko Hohnstein, zamek Stolpen, gdzie więziona była hrabina Cosel.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w przytulnym miasteczku Bad Shandau, bo w okolicach Bastei wszystkie kwatery były zajęte, choć nie byliśmy do tego przekonani, gdyż wielokrotnie na tabliczkach jak byk pisało Frei i zaczęliśmy podejrzewać, że po prostu z autem na polskich numerach ciężko nam będzie cokolwiek wynająć.
W Bad Sandau zostawiliśmy auto i szukaliśmy kwatery na piechotę. Oczywiście wyciągając wnioski z naszych wcześniejszych prób nie mówiliśmy nic po angielsku ani po polsku jedynie krótko po niemiecku: Haben zie frei zimmer? W końcu się udało. W miasteczku Zły Sandał po piwie i sznyclu padliśmy do łóżek jak dzieci.
Rankiem zjedliśmy na śniadanko jajeczka na twardo w ręcznie zrobionych na drutach kapturkach krótki spacer po Sandale, po drodze do Polski zwiedzanie Stolpen i koniec weekendu.