Turcy okupują północną część Cypru, a stolica kraju Nikozja jest podzielona jak niegdyś Berlin. Jadę tam jednak autobusem, by się przekonać, jak wygląda tam sytuacja na miejscu.
A jeśli o polityce mowa. Na ogrodzeniach wokół modernizowanego portu w Limassolu w na południu Cypru zauważyłem plakaty nawołujące do bojkotu turystyki w Turcji, streszczające się do uproszczenia, że kto wykupuje wczasy w kraju Ataturka ten tym samym świadomie współfinansuje prześladowania Kurdów. Kolejnego dnia miałem się zmierzyć twarzą w twarz z jeszcze większymi problemami politycznymi na Cyprze.
Rano wyruszyłem autobusem do podzielonej Nikozji. Stolica Cypru znana jest po obu stronach linii demarkacyjnej, jako Lefkosja. Co więcej, należy znać także tureckie nazwy miast Cypru Północnego, bo taka na przykład Kyrenia, to według nich Girne. Próżno więc szukać na przystankach busików z tabliczkami Nikosja – Kyrenia, ale można znaleźć Lefkosja – Girne.
Nikozja leży od Larnaki niecałe 50 kilometrów. Bilet w obie strony kosztuje 5 EU. Od razu po wysiadce kieruję się w kierunku Ledra Palace, gdzie jest przejście graniczne do północnej części miasta, kontrolowanej przez Turków. Na poznanie południowej części miasta zostanie mi czas po powrocie z Kyrenii, gdzie zamierzam spędzić większość dnia. Cypryjski celnik tylko zerka na mój polski paszport i pozwala mi iść dalej. Wokół jego stróżówki rzucają się w oczy propagandowe tablice ze zdjęciami ofiar tureckich represji. Tuż obok wiszą banery ze wizerunkami cypryjskich bohaterów z czasów walk o niepodległość, w tym dość kontrowersyjnego Grivasa. Nie wiem czy to kogoś przekonało do zawrócenia z granicy, po której przekroczeniu kilkaset metrów idzie się strefą buforową pod egidą ONZ, ale nie ma tu żadnego posterunku, jedynie tablice o zakazie fotografowania i śmiecenia. Turecki celnik wystawia mi bezpłatną wizę na 90 dni pobytu na oddzielnej kartce i z uśmiechem na ustach życzy miłego dnia.
Po tureckiej stronie, wbrew temu, co czytałem w przewodnikach, nie widzę żadnej propagandy, jedynie flagi narodowe. Napotykam też kilka przecznic dalej pomnik pamiętnego z Istambułu, wszechobecnego Ataturka. Wsiadam do busika jadącego do „klejnotu północnego Cypru”, czyli Kyrenii, płacąc 4 EU w obie strony, choć oficjalną walutą jest tutaj jedynie turecka lira. Co ciekawe, biletów nie sprzedaje kierowca, a jedynie kontroler, co wsiada na którymś z kolejnych przystanków po drodze. Po co zatem kontrola, skoro można u niego takowy bilet po prostu kupić? Z okien autokaru widzę, na jednym ze wzgórz olbrzymią turecką flagę ułożoną z białych kamieni, jednoznacznie informującą o tym gdzie jesteśmy.
Sama Kyrenia jest pięknie położona między górami a morzem. Niestety miasto wygląda na zaniedbane. Istnieją tu, co prawda, liczne kasyna, hotele i parę restauracji, ale reszta infrastruktury pozostawia wiele do życzenia. Nawet znalezione przeze mnie w Internecie centrum nurkowe przy porcie jest zamknięte, choć nadal widnieją jego reklamowe witryny, ale w środku przez brudne szyby widać jedynie pustostan i śmietnik. Nazbyt dużo miejsc i obiektów w takim stanie można tu znaleźć. Ogólnie Kyrenia rozczarowuje. Zamek i port to niewiele jak na tak reklamowany kurort. Razi też brak plaży, którą zastępują hotelowe baseny lub sztuczne betonowe zatoczki. Pocieszam się w jednej z restauracji, gdzie za 20 TL pałaszuję omleta z serem haloumi popijając piwem Efes i ayranem, czyli tureckim kefirem. Widziałem na straganie widokówkę z Karavas z pięknym wybrzeżem i żółtym piaskiem, więc może w tych mniejszych miejscowościach na północy Cypru można znaleźć folderowe widoczki. W każdym bądź razie do samego Girne nie ma po co wracać, chyba tylko po to by zobaczyć zachód słońca nad morzem. To właśnie przewaga północy wyspy nad południową, że na wybrzeżu można tu podziwiać wieczorem niezapomniane widoki, gdy słońce wraz ze swym całym zachodzącym kolorytem kładzie się na wodzie.
Ruszam z powrotem do Nikozji. Gdy spaceruję wieczorem po północnej części miasta, zamiast jakichś inwestycji widzę raczej rozkładający się miejski organizm z niewielkim wysiłkiem utrzymywany przy życiu. Flagi i pomniki Ataturka to chyba za mało, by tu przyciągnąć nowych osadników z Turcji i zatrzymać resztę najbardziej zdeterminowanych mieszkańców. Bez nich miasto samo wkrótce zamieni się w widmo. Z kolei w południowej części widać dźwigi, co znaczy wyraźnie, że coś się buduje. Zaczęto też modernizować, oczywiście z funduszy unijnych, pierwsze bastiony i tereny wokół nich.
Turcy nie dadzą w tym konflikcie zapewne za wygraną, ale widać, że po 40 latach od podziału kraju traktują terytorium Północnego Cypru jako teren okupowany właśnie, jak to na każdym kroku można przeczytać na Południu. Na ścianach południowej Nikozji wciąż widać hasła „Enosis” idei przyłączenia Cypru do Grecji, czy obrazki skrzyżowanych karabinów. Nie wiem czy czasem nie te właśnie dobitnie pokazywane przez południowców nastroje, a czasem wręcz przygraniczne prowokacje nie stoją na przeszkodzie do porozumienia i zjednoczenia kraju, bo Turcy chyba wydają się już zmęczeni taką sytuacją i być może byliby skłonni do znalezienia jakiegoś kompromisu. Póki co nic się nie zmienia, a wyblakła flaga ONZ na Ledra Palace symbolicznie odzwierciedla obecną sytuację.
Chyba za dużo mi po głowie chodziło tego dnia, a dodatkowo zapatrzyłem się na przechadzającego się za kratkami kota, co jakoś zadziałało na mnie bardzo sugestywnie. Na tyle, by się zagapić i… skręcić sobie nogę w kostce. Ruskie poty mnie oblały, ale dzielnie kuśtykając dotarłem do powrotnego autokaru do Larnaki. Jutro chyba w planie będzie moczenie mojego opuchniętego kulasa w słonej, morskiej wodzie w ramach rehabilitacji.