Słowackie Wysokie Tatry, czyli narty nie na żarty (2011)

Kolejne ferie zimowe, jako amatorzy narciarstwa, postanowiliśmy spędzić na szusowaniu w górach. Małą zaprawę jak zwykle zrobiliśmy sobie w kilka weekendów na świętokrzyskich stokach, by nie pękać potem na dłuższych i trudniejszych trasach. Ze względu na ograniczenia urlopowe musieliśmy się wyrobić w 7 dni, więc wybór padł znów na pobliską Słowację, gdzie z Kielc można dojechać w kilka godzin. Rok wcześniej szusowaliśmy w Centrum Jasna koło Liptovskego Mikulasa, ze świetną infrastrukturą i atrakcjami nie tylko dla narciarzy, ale ciekawi nowych miejsc tym razem wybraliśmy pobyt w Wysokich Tatrach.

Zarezerwowaliśmy sobie wcześniej kwaterę w atrakcyjnym pakiecie 6 noclegów + skipass na 6 dni na stronie WWW.vt.sk ze zniżką 30%. Koszt 6 noclegów w 2-pokojowym apartamencie (z łazienką, TV i Wi-fi) położonym ok. 300 metrów od stoku pod Łomnickim Szczytem to jakieś 90 € za osobę (15 €/dzień). Natomiast skipass dla osoby dorosłej na 6 dni wychodził po zniżce 84 €.

Dystans z Kielc do Tatrzańskiej Łomnicy to ok. 250 km, ale trasa przez Wojnicz, Nowy Sącz i przejście w Piwnicznej wiedzie przez niezliczone wioski i miasteczka z ograniczeniem prędkości do 40 km/h i kiepskimi nawierzchniami, dlatego jazda się dłużyła i dojechaliśmy na miejsce po jakichś 5 godzinach. Droga od Szczucina do samej Tatrzańskiej Łomnicy utkana była dziurami po zimowych roztopach jak ser szwajcarski, więc by omijać liczne wyrwy w asfalcie musieliśmy wykonywać autem manewry przypominające narciarski slalom. Mimo wszystko to chyba jednak mniej stresowe i czasochłonne rozwiązanie niż jazda przez Kraków i stanie w korkach na Zakopiance z wszystkimi tego konsekwencjami znanymi każdemu kto tego kiedykolwiek doświadczył.

Na miejscu przywitała nas sympatyczna Lenka, która pobrała od nas zapłatę z góry za noclegi wraz z kaucją 70 EU i wręczyła nam imienne karty uprawniające do zakupu skipassów z rabatem 30%. Program promocyjny Snow Park obejmuje także inne zniżki, ale jak się potem okazało, albo o nich zapomnieliśmy jak w AquaCity w Popradzie, albo nie było nam po drodze do miejsc, których one dotyczyły.

Pierwszego dnia poznaliśmy centrum Tarzańskiej Łomnicy, która po zmierzchu sprawiała wrażenie dość przytulnego, górskiego kurortu. Tęgi, ponad 20-stopniowy mróz skierował nasze kroki do knajpy Gazdowe Gnezdo naprzeciwko dworca kolejowego. Na kolację wybraliśmy oczywiście wyprażany syr i grog na ogrzanie. Chętnie wykupilibyśmy jakieś 6-dniowe syropassy, bo przez kolejne dni nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności. Bez zastanowienia polecamy ten zestaw każdemu strudzonemu narciarzowi.

Dzień drugi pobytu to jednocześnie nasz pierwszy dzień na nartach. Podjeżdżamy pod stok na Łomnickim Szczycie i zostawiamy auto na dużym, bezpłatnym parkingu kilkadziesiąt metrów od kas i początkowych stacji kolejki gondolowej i kanapowej. Oczekiwanie na pierwszy wjazd gondolą na niebieską, 2-kilometrową trasę START wzbudza w nas niepokój, gdyż stoimy w sporej kolejce, czego nie doświadczaliśmy w minionym roku w Jasnej. Na szczęście okazuje się, że to chwilowa przerwa na konserwację i ruch na górę wraca do normy, czyli czekania na zapakowanie się do wagoniku trwającego nie dłużej niż 2-3 minuty. To jeden z wielu istotnych argumentów na korzyść słowackich centrów narciarskich.

Z racji, że w naszej grupie mamy kilka osób początkujących, spędzamy cały dzień na wygodnej jeździe gondolą i zjazdu po najłatwiejszej, niebieskiej trasie w dwóch wariantach (zapad i vychod). Okazuje się jednak, że wjazd na górę na stację START nowo otwartą kolejką kanapową z podgrzewanymi siedzeniami i zamykaną kopułą jest jeszcze bardziej komfortowy niż biegnąca równolegle gondola, zwłaszcza dla narciarzy, którzy nie chcą zdejmować sprzętu tylko po wysiadce od razu ruszać na deskach w dół.

Pogoda nam dopisała. Góry, słońce, śnieg, czegóż chcieć więcej? Po intensywnej jeździe wybieramy się na obiad, a wieczorem obowiązkowa wizyta w karczmie. Szczególnie warto odwiedzić takie knajpy jak Humno (pod stokiem), Starą Mamę, Gazdowe Gnezdo i Grill Pub (wszystkie przy stacji kolejowej). Z ich menu polecamy szczególnie grog i wyprażany syr, o których wcześniej była mowa, ale także warto spróbować takich przysmaków jak tatrzański stek, wyprażane sampiony (pieczarki), bryndzowe halusky (serowe kluseczki) i pirohy z bryndzou (pierogi  z serem), a do picia najlepsze jest piwo Saris Red (mieszane ciemne i jasne piwo), Tatratea (od 32 do 72 %), horuce jablko (napój jabłkowy na gorąco z korzeniami), kofola (odpowiednik naszej Polo-Cocty, czyli socjalistyczna podróbka Coca Coli). O ile można tu bez problemu zamówić grzane wino, o tyle o gorącym piwie z sokiem i goździkami (popularnym u nas grzańcu) mało kto słyszał. Nie zdziwmy się więc, gdy na naszą prośbę uległa, acz lekko zdziwiona kelnerka przyjmie takie zamówienie i przyniesie nam chłodne piwo z sokiem twierdząc, że podgrzali je przecież w mikrofalówce i już nie jest takie zimne jak z beczki, więc o co nam chodzi. Ceny jadła i popitku podobne jak u nas, a nawet tańsze, wbrew powszechnej opinii , mimo wprowadzenia na Słowacji Euro.

CZYTAJ TEŻ:  Demianowska Dolina, czyli zima na Słowacji to nie tylko narty (2010)

Kolejny dzień to powtórka z rozrywki. Piękna pogoda, słońce, śnieg, mały mrozik, idealne warunki do uprawiania białego szaleństwa. Paręnaście kilometrów narciarskiej jazdy w nogach. Wieczorem ulubione menu w dobrej knajpie. Ale już czwartego dnia jedziemy do odległego o 6 km Starego Smokowca, gdzie w oczy od razu rzucają nam się drewniane, stylowe budynki. Miasteczko ma niewątpliwie swój klimat. Docieramy na Hrebienok kolejką szynową, którą jechała niegdyś sama królowa angielska Elżbieta II. Dowiedzieliśmy się wcześniej, że niestety na trasie narciarskiej nie ma śniegu, więc zostawiamy sprzęt w aucie, ale mimo tego decydujemy się na wjazd na górę, by skorzystać z jazdy na sankach (możliwość wypożyczenia na dole przy stacji kolejki) i na oponach, ale także podziwiać krajobraz, poopalać się na przypiekającym słońcu i po prostu trochę wyciszyć się.

Z czasem jednak brakuje nam desek pod stopami i jedziemy po południu na kilka zjazdów pod Łomnicę. Wyciągi czynne są w godzinach 8.30-16.00 i niestety nie są oświetlone, więc nocna jazda odpada jak na razie. Jednak Słowacy dużo inwestują każdego roku w centra narciarskie i pewnie niedługo się to zmieni. W ostatnim roku w Tatrzańskiej Łomnicy powstał chociażby komfortowy wyciąg kanapowy, bezpłatny parking na 400 aut i sztuczne naśnieżanie trasy Skalnate Pleso – Start.

Obecnie kompleks narciarski Tatrzańska Łomnica to 5 kolejek linowych, 2 orczyki, 8 tras o łącznej długości 7825 m i zróżnicowanym stopniu trudności (niebieskie, czerwone i czarna oraz strefa free-ride), liczne punkty gastronomiczne przy samym stoku, wypożyczalnie i przechowalnie sprzętu, Maxiland (bawialnia i szkółka narciarska dla dzieci), kantory, bankomaty i mnóstwo kwater prywatnych w bliskiej okolicy oraz wiele pensjonatów i hoteli. Jednym z najlepszych obiektów noclegowych jest stylowy, 4-gwiazdkowy Grand Hotel PRAHA z 1905 roku. Podobny obiekt znajduje się w Starym Smokowcu, wybudowany tam rok wcześniej.

Niewątpliwą atrakcją jest wjazd na Łomnicki Szczyt, ale trzeba się liczyć z tym, że może być problem z kupnem biletów, bo kolejka linowa mieści tylko 14 osób (na ścisk) i kursuje co 20 minut. My mieliśmy z tym pewien problem, bo w kasie na dole pokladnica (kasjerka) powiedziała nam, że na SnowPark Card nie płacimy za wjazd na szczyt, co nas ucieszyło. Niestety na stacji odjazdu kolejki z Łomnickiego Stawu (Skalnate Pleso) zażądano jednak od nas biletów, które można było nabyć… na dole. Zdecydowaliśmy, że uczynimy to następnego dnia z samego rana, choć przez chwilę przebiegła nam po głowach myśl o rezygnacji z tego pomysłu. Nie udało nam się, co prawda, zaoszczędzić 24 Euro za osobę, by zobaczyć ponoć najpiękniejszą panoramę Tatr, ale na Łomnickim Szczycie nie żałowaliśmy jednak wydanych pieniędzy. Pogoda nam dopisała, a pogrążone w delikatnej mgle odległe wzgórza oraz pobliskie ośnieżone, spiczaste szczyty na długo pozostaną w naszej pamięci.

CZYTAJ TEŻ:  Wschodnia Słowacja, znaczy kochani rodzice razy dwa (2006)

Cały rejon Wysokich Tatr to w sumie 3 ośrodki narciarskie w Tatrzańskiej Łomnicy, Starym Smokowcu i Liptowskiej Tepliczki, gdzie do wyboru mamy łącznie kilkanaście różnych tras narciarskich i wiele innych atrakcji. Koniecznie trzeba zwiedzić Bieliańską Jaskinię (Belianska jaskyňa) oddaloną o kilka kilometrów od Tatrzańskiej Łomnicy na północny-wschód. Można do niej dotrzeć dość stromą, leśną ścieżką o długości ok. 1 km z Tatrzańskiej Kotliny, pokonując różnicę poziomów 122 m. Należy wziąć pod uwagę, że po kilkudniowym szusowaniu na nartach dla naszych, zmęczonych nóg to będzie dodatkowy wysiłek. Na dodatek w samej jaskini trzeba przejść 866 schodków, co zajmuje ok. 70 minut.

Regularne wejścia są o 9:30, 11:00, 12:30 i 14:00, a dojście do jaskini spod parkingu na dole trwa ok. 20-25 minut, co warto wziąć pod uwagę przy planowaniu sobie rozkładu dnia z tą atrakcją w programie. Bilety wstępu kosztują 7 EU za osobę, a za pozwolenie na fotofilmowanie należy uiścić dodatkowo 10 EU, co jest warte tej ceny, bowiem w jaskini znajdują się przepiękne, niezwykle fotogeniczne formy naciekowe, jak stalaktyty (wiszące), stalagmity (stojące), stalagnaty (połączenie wiszących nacieków ze stojącymi), półki, kolumny, kominy oraz liczne oczka wodne i sintrowe wodospady.

Jaskinia ma długość 3640 m, a różnica wysokości wynosi  w niej 160 m. Ciekawie prezentuje się Sala Koncertowa z doskonałą akustyką, gdzie zaintonowana przez Polaków „Szła dzieweczka” brzmi jak ze sceny niosąc się echem w głąb korytarzy. W jaskini występuje 7 gatunków nietoperzy, a niektóre osobniki można zauważyć  zimą zwisające ze ścian nawet w zasięgu ręki. Oczywiście nie należy ich płoszyć dotykiem czy zbytnim zbliżaniem się, bo reagując na zmianę temperatury w pobliżu mogą wybudzić się z zimowego snu.

W środku pobytu warto zregenerować siły w Aqua City w Popradzie, położonym jakieś 17 km na południe od Tatrzańskiej Łomnicy. Można tam dojechać  przez Wielką Łomnicę od wschodu lub ewentualnie przez Smokovce od zachodu. W tym atrakcyjnym aquaparku polecamy zwłaszcza strefę Blue Diamond, gdzie w basenach z cieplutką wodą można poddać zmęczone ciało masażom i biczom wodnym oraz skosztować wyszukanych drinków w którymś z aquabarów. Dla bardziej aktywnych jest do dyspozycji basen olimpijski, strefa saun oraz dwie rury zjazdowe. Część atrakcji  na zewnątrz, jak Piramida Majów, jest zamknięta zimą, oprócz oczywiście basenów z termalną wodą schładzaną do temperatury 34-38 stopni. Warto się tam wybrać po obiedzie w godz. 17.00-21.00, gdyż są tańsze bilety, a w cenę jest także wliczona możliwość obejrzenia pokazu Laser Show w strefie Blue Shaphire, które odbywa się o godz. 20.30.

Pozostałe dwa dni to wykorzystanie skipassów na maksa, zaliczenie czerwonych tras i praca nad poprawieniem techniki jazdy na nartach. Po 6 dniach podliczyliśmy, że udało nam się zjechać 43 razy, a łączna liczba przejechanych na nartach kilometrów oscylowała wokół liczby 100, gdyż średnio trasy miały po 2-3 km długości. Jeśli ktoś koniecznie chciałby zjechać z samej góry, czyli najpierw czarną trasą z Lomnickeho Sedla przez Skalnate Pleso, Cucoriedky (czerwone) i stację Start (niebieskie) to musiałby pokonać odcinek o łącznej długości co najmniej 5,5 km.

Po powrocie do domu niestety okazało się, że zamiast schudnąć po intensywnym, narciarskim wypoczynku, niektórzy z nas przybrali co nieco na wadze. To zapewne zasługa syropassów, które cieszyły się takim samym powodzeniem co pakiety zjazdowe. Można by przekornie rzec, że to były narty nie na żarty.